Kawiarnia była dokładnie taka, jak obiecał Łukasz – ciepła, pachnąca kawą i cynamonem, z cichą, jazzową muzyką płynącą z głośników. Usiedli przy małym, dębowym stoliku w rogu, a świat za oknem, choć słoneczny, zdawał się należeć do innej rzeczywistości. Rozmowa, która zaczęła się na ulicy, tu nabrała głębi. Płynęła swobodnie od jego opowieści o elegancji kodu i logice systemów, po jej historie o ludzkich dramatach i małych zwycięstwach, które rozgrywały się na szpitalnym oddziale. Odkrywali w sobie nawzajem kolejne warstwy.
Gdy dopili napoje i mieli już wychodzić, Łukasz wstał, by pomóc Joannie założyć płaszcz. Jej torebka zsunęła się z oparcia krzesła, uderzając o podłogę. Schyliła się, by ją podnieść i wtedy jej palce natrafiły na coś jeszcze. Mały, prostokątny przedmiot wciśnięty między nogę stołu a miękką ściankę loży.
– Coś tu jest – mruknęła, wyciągając znalezisko na światło. Był to niewielki, oprawiony w zniszczoną, ciemnozieloną skórę notatnik. Nie miał żadnych napisów, ale był ciężki i sprawiał wrażenie bardzo starego. – Ktoś musiał go zgubić – powiedział Łukasz, przyglądając mu się z ciekawością. – Może w środku jest jakiś adres? Ostrożnie otworzyli notatnik. Kartki były pożółkłe i kruche. Na kilku pierwszych stronach znajdowały się zasuszone rośliny, podpisane starannym, ale trudnym do odczytania pismem. Dalej strony były gęsto zapisane, ale tekst był dla nich niemal całkowicie niezrozumiały. Litery były ostre, gotyckie, połączone ze sobą w sposób, jakiego nie używa się od dziesięcioleci. – Co to za język? – zapytał Łukasz, marszcząc brwi. – Wygląda trochę jak niemiecki, ale nie potrafię odczytać ani słowa. Joanna pochyliła się nad notatnikiem, a na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia. – To pismo Sütterlina. Stary niemiecki krój, którego używano na początku XX wieku. Widziałam je, gdy byłam na erasmusie w Niemczech. Przesuwała palcem po linijkach tekstu. – Tutaj jest coś o... die [.....] der Blumen... [.....] kwiatów. A tu data... 1934. I nazwa miasta... Breslau.
DEPESZA KRYPTOGRAFICZNA
Masz 6 prób, by złamać 5-literowe niemieckie hasło.
W tym momencie spomiędzy kartek wysunęła się prostokątna zakładka z grubego kartonu. Widniał na niej rysunek gryfa trzymającego książkę i prosty napis: Antykwariat „Gryf” – Wrocław, ul. Kuźnicza. Spojrzeli po sobie. – To rzut beretem stąd – powiedział Łukasz. – Powinniśmy to odnieść. Wygląda na coś ważnego. Joanna bez wahania się zgodziła. Ta nieoczekiwana, mała misja była idealnym pretekstem, by nie kończyć jeszcze tego dnia.
Ulica Kuźnicza przywitała ich tym samym chłodnym słońcem. Antykwariat był wciśnięty między wydawnictwo a sklep z pamiątkami. Jego witryna była fascynującym chaosem – stosy książek piętrzyły się w piramidy, obok leżały stare mapy, mosiężny kompas i kilka sztychów przedstawiających przedwojenny Wrocław. I wtedy Joanna to zobaczyła. Na samym środku wystawy, oparty o gruby tom w skórzanej oprawie, stał plakat. Czarny, bezczelnie uśmiechnięty kot w zawadiackiej pozie.
– Spójrz – szepnęła, wskazując na plakat. – Kot Behemot. Łukasz uśmiechnął się z uznaniem. – Ktoś tu ma dobry gust. W tej samej chwili drzwi antykwariatu otworzyły się ze skrzypnięciem i stanął w nich starszy, siwy mężczyzna w tweedowej marynarce. Był wyraźnie zirytowany, trzymając przy uchu stary telefon. Mówił szybko, podniesionym głosem. Po niemiecku. – Nein, das ist absolut inakzeptabel! Ich habe es Ihnen doch gesagt! – niemal krzyczał do słuchawki, po czym urwał, zobaczył ich i zakończył połączenie jednym, ostrym: – Auf Wiederhören! Schował telefon do kieszeni i spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem. Z przyzwyczajenia, widząc stojącą przed jego sklepem parę, zwrócił się do nich w tym samym języku: – Guten Tag. Was wünschen Sie? Łukasz spojrzał na niego, kompletnie zbity z tropu. Właściciel antykwariatu westchnął, najwyraźniej uznając ich za kolejnych zagubionych turystów. Jego mina mówiła, że nie ma czasu ani ochoty na rozmowę na migi. Zanim zdążył cokolwiek dodać, Joanna wzięła głęboki oddech. Poczuła na sobie ich spojrzenia – wyczekujące Łukasza i zniecierpliwione antykwariusza. – Entschuldigung – zaczęła pewnym, choć nieco zapomnianym głosem. – Wir haben dieses Notizbuch in einem Café gefunden. Wir glauben, es gehört einem Ihrer Kunden. Podała mu zielony notatnik. Wyraz twarzy antykwariusza zmienił się momentalnie. Zniknęło zniecierpliwienie, a w jego oczach pojawiło się niedowierzanie i błysk ogromnego zainteresowania. Wziął od niej notes niemal z nabożną czcią.